piątek, 9 marca 2012

Zapiski reemigranta cd.

   No i stało się! Chciałem żeby te poprzednie zapiski były lekkie, łatwe i przyjemne. Wyszły ciężkie i czarne jak gradowa chmura. A przecież jestem pogodnym i pełnym pozytywnej energii człowiekiem. Dlatego co drugi odcinek będę pisał o innej Ameryce .
   Dzisiaj Las Vegas. Ale nie Las Vegas z broszur i filmów, ale widziane okiem turysty. Spędziłem tam z żoną 8 dni i przybyłem w tym czasie 4 kg (słownie cztery kilogramy). Jak to się stało? Już wyjaśniam. W tym mieście, jak wszędzie jest jedzenie dla bogatych i dla całej reszty. Nie stać mnie było na obiady ala carte, gdzie obiad zaczyna się od 800$, a butelka wina - od 1200$. To wykluczało moją obecność w ekstra lokalach. Ale oprócz nich są jeszcze hotelowe bufety dla „szarych turystów”. Można tam zjeść za 10-20$. A przy tej przyzwoitej cenie jaka różnorodność! W każdym hotelu jest inny zestaw, a każdy zestaw to czasem nawet setka potraw! Spróbujcie teraz każdej z nich i macie wytłumaczenie gwałtownego przyrostu wagi. Jak do tego dołożymy łakomstwo... Uff, dobrze, że skończyło się na 4 kg…
   Różnorodność hoteli i tego, co oferują jest ogromna. Mnie najbardziej utkwił w głowie RIO, który za kilkadziesiąt dolarów oferuje wszystko, co pływa w morzach. Kraby, homary, krewetki, ośmiornice i inne kałamarnice - innymi słowy delicje. Każdy hotel jest inny. Grand MGM, w którym mieszkałem był największy. Mogło się w nim pomieścić 5000 turystów. Nie było w nim zbyt wiele atrakcji, poza kasynem, przez które prowadzi wejście do każdego hotelu. Chcecie więcej atrakcji? Proszę bardzo! Wystarczy pójść na ”Fremont Street“, ulicę pełną sklepów, kasyn, przykrytą dachem imitującym niebo. W Stratosphere, w obrotowej restauracji możecie spróbować za darmo prawdziwego szampana i pojeździć roller coasterem. Tylko musicie uważać, bo wagoniki na wysokości 100 metrów wylatują na zewnątrz! Oszczędzę Wam opisu, jak się wtedy czułem… A może chcecie przenieść się w kilka chwil do Włoch? To także możliwe. W hotelu Venetian odtworzono w skali 1:1 plac św. Marka. Można nawet popływać gondolą. A może Rzym? Ależ proszę. Wystarczy wejść do hotelu Caesars, aby przenieść się w czasie, dzięki wystrojowi i strojom z czasów rzymskich. Tam kupiłem plakaty polskiego malarza Rafała Olbińskiego. Widziałem też Bellagio z fantastycznymi fontannami i podwodnym cyrkiem, gdzie można zobaczyć pokazy pięknych dziewcząt, w mocno niekompletnych strojach kąpielowych. Byłem w Eiffel Tower z wieżą, oczywiście pomniejszoną, francuską kuchnią, koniakami (których lampka kosztuje nawet 160$) i teatrem, gdzie sześć skąpo ubranych tancerek daje niezapomniane spektakle. W kolejnym Flamingo zobaczyłem prawdziwe flamingi i pokazy magików. A w hotelu Luxor - odtworzony grobowiec Tutenhamona. Wszystko, co się tam znajdowało, przygotowano we współpracy z muzeum w Kairze.
   Na tym koniec, bo dawno przekroczyłem Waszą cierpliwość i limit, który toleruje administrator tej strony. Gdybym wiedział, że będziecie o tym czytać późnym wieczorem, dodałbym jeszcze coś o atrakcjach dla męskiej części czytelników. Ale trochę boję się reakcji pań. Zatem - sza!

Andrzej Minkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz